Wydawnictwo 'Test'
Prezentacja - książki Wydawnictwa `Test`
Bernard Nowak
3 kwietnia 2006 r.
Od 1990 roku prowadzę w Lublinie Wydawnictwo Test. Powstało ono dwa lata wcześniej z inicjatywy grupy przyjaciół, z którymi współpracowałem jeszcze wcześniej w latach '80. w 'Solidarności' i w tzw. drugim obiegu, gdy działaliśmy jako czynna opozycja polityczna i kulturowa. Zaczęliśmy wydawać różne rzeczy w roku 1982 - osobno i razem w różnych konfiguracjach - i trwało to aż do roku 1989. Gdy "wybuchła" tzw. wolność, zdecydowaliśmy wspólnie, że zrobimy wydawnictwo. Jego działalność tak naprawdę rozpoczęła się tutaj, w Bibliotece Uniwersyteckiej KUL, ponieważ osoby, które razem wpadły na pomysł, by wydawnictwo zorganizować, były wówczas pracownikami Biblioteki: Jolanta Wasilewska, Jan Krzysztof Wasilewski, Paweł Nowacki i Cezary Listowski (oraz jeszcze dwie panie z innych, ale 'zbliżonych' kręgów: Maria Przeciechowska i Anna Truskolaska).
Wchodziliśmy w rzeczywistość, której nie znaliśmy. Oczywiście nie dalibyśmy sobie rady gdyby z jednej strony nie istniała owa słodka niewiedza i naiwność, a z drugiej nie pomogli nam tacy ludzie jak Jerzy Giedroyc i Mirosław Chojecki. Nie wydalibyśmy pierwszych książek, gdyby nie to, że otrzymaliśmy gotowe składy dwóch tytułów, które ukazały się w Polsce w Wydawnictwie Test. Pierwszą z nich jest 'Hańba domowa' Jacka Trznadla, której pełny skład otrzymaliśmy od Jerzego Giedroycia, następną zaś - książka Zbigniewa Herberta 'Barbarzyńca w ogrodzie', którą otrzymaliśmy od Mirka Chojeckiego z paryskiego "Kontaktu". |
Pamiętam, jak przygotowaliśmy tę książkę. To była rzeczywistość czysto wirtualna... Przyznam się, że gdy ta książka pojawiła się, gdy przywieziono pierwsze egzemplarze z drukarni i książka 'spadła na stół', to nie wierzyłem, że to naprawdę się stało. Było to przekroczenie granic nierealności. My to wszystko robiliśmy już wcześniej, całe podziemie funkcjonowała na zasadzie konstrukcji też wirtualnej, coś robiliśmy, ale skutków tego nie widzieliśmy, nie znaliśmy... Otóż tutaj, w tym momencie, gdy zaczęliśmy w jakimś stopniu kontynuować tamte działania, znaleźliśmy się w sytuacji, w której książka zaczęła być rozprowadzana po księgarniach. To był – przynajmniej dla mnie – szok. Poczuliśmy, że "to" się stało. Że "to" istnieje, że jest. Oczywiście, istniało na innych zasadach, niż dzisiaj, bo ta pierwsza książka wyszła w nakładzie 60. tysięcy egzemplarzy i została bardzo szybko sprzedana; zawoziliśmy do księgarni po kilka paczek i te ilości znikały dość szybko. Dla porównania - dzisiaj taka książka wychodzi w nakładzie tysiąca egzemplarzy, przy czym autor zgadza się, że honorarium otrzyma po sprzedaży całości...
Przez lata całe działaliśmy 'na wariata', balansując na krawędzi, ale 'na całego'. Choćby taki epizod: dramatyczne okoliczności uniemożliwiły nam wydanie Opus Magnum Sołżenicyna. Jola i Krzysztof Wasilewscy, którzy wyjechali w tej sprawie do René Girarda, przedstawiciela Sołżenicyna w Europie, ulegli w RFN wypadkowi na autostradzie, z którego cudem uszli z życiem (ale już bez samochodu). W rezultacie 'Archipelag Gułag' został wydany przez inną oficynę, której właścicielami byli, jak się zdaje, ludzie peerelowskiej proweniencji. Można by powiedzieć, wyrażając się nieco górnolotnie, że Pani Historia zechciała obdarować małe wydawnictwo dość ironicznym uśmiechem.
Gdy zaczęliśmy działalność wydawniczą, było nas circa sześcioro. W dość krótkim czasie - w roku 1991 lub 1992 - zorientowaliśmy się, że formuła jest za duża w stosunku do naszych możliwości. Osób też było za dużo, aby można było dla wszystkich znaleźć pomysł i zatrudnienie. Przez pewien czas wspieraliśmy się księgarnią wysyłkową, która rozprowadzała reprinty 'Kultury' i różne efemeryczne wydawnictwa historyczno-ideowe; popyt jednak malał w miarę zakorzeniania się nowej normalności. Pomysły wciąż jeszcze mieliśmy, ale nie mieliśmy podstawowej rzeczy, tzn. kapitału. Rejestrując się w sądzie, zaczynaliśmy wkładem po 50 (ówczesnych!) zł, więc była to totalna finansowa improwizacja. Tymczasem powstawały wokół nowe, swobodne, szybkie media - prasa, radio, telewizja... Część zespołu poszła w tych kierunkach, część odnalazła się w Bibliotece KUL: Krzysztof Wasilewski współzakładał lubelski oddział 'Gazety Wyborczej' (tam też szybko dołączył Paweł Nowacki), a później - już razem - byli w ekipie, która założyła w Lublinie jedną z dwóch pierwszych prywatnych rozgłośni - 'Radio Puls' (potem obaj wylądowali w Telewizji Polskiej: Paweł w Warszawie pracował przy programie 'Puls dnia', a po przerwie - 'Warto rozmawiać', gdzie pozostał, zaś Krzysztof zajął się zbudowaniem od podstaw redakcji 'Lubelskiej TeleGazety' w lubelskim Oddziale TVP, gdzie pracuje do dziś jako kierownik 'Redakcji Telegazety i Internetu', ale jednocześnie prowadzi też od sześciu lat witrynę internetową Biblioteki Uniwersyteckiej KUL). Ale wracając do naszego początku lat '90. XX wieku: Majka Przeciechowska zajęła się karierą prawniczą (przeważyły tradycje rodzinne...), Cezary Listowski został redaktorem naczelnym jednego z nowych lubelskich tygodników, zaś Anna Truskolaska została kierownikiem w jednym z działów... Biblioteki Uniwersyteckiej KUL (w której pozostała - z sukcesami - Jolanta Wasilewska). W 'Teście' zostały dwie osoby, zaś ponieważ wydawnictwo mieściło się w moim mieszkaniu, to jedną z nich byłem ja. Potem ta formuła jeszcze raz się zmieniła i stało się tak, że zostałem w końcu sam. Kontynuowałem ideę małego, niezależnego wydawnictwa... Od tego czasu wydałem ponad 70 tytułów - i przy każdym z nich można by opowiedzieć niejedną ciekawą historię czy choćby anegdotę, bo jak to się mówi - książki mają swoje historie...
Moje wydawnictwo działa wciąż trochę na wariackiej zasadzie, ale wiem, że tylko w taki sposób tego typu przedsięwzięcia, jeśli nie mają zaplecza finansowego, mogą funkcjonować. Wymyśla się coś, robi się coś, co ma jakiś własny profil, własny odcień, ale robi się to wbrew wszystkiemu. Przede wszystkim wbrew finansowej bazie, podstawie tego rodzaju przedsięwzięć. To jest tak: wydawca jest tym, który wymyśla, załatwia wszystkie sprawy, który też jako pierwszy inwestuje w autora, druk, papier, a jako ostatni otrzymuje pieniądze, które wracają do niego dopiero wtedy, gdy hurtownik czy księgarnia zapłaci. Tak konstruowana sytuacja powoduje, że właściwie tylko ci, którzy mają duże pieniądze lub narzucają duże ceny, mogą traktować to jako przedsięwzięcie finansowe. Jeżeli tak nie jest to właściwie jedyne, co pozostaje, to właśnie takie konstrukcje zahaczające czasem o totalne lekceważenie realiów. No ale robię to od 15 lat i wszystko wskazuje na to, że będę w taki sposób, na zgoła wariackich papierach, funkcjonował i działał dalej.
To zajęcie, dające mi dziś jakie-takie podstawy egzystencji, pochłania też większość czasu, ale i daje pewne korzyści, a niekiedy jakiś rodzaj satysfakcji. Gdyby powiedzieć słowo o korzyściach, tych pozamaterialnych (materialne są niewielkie) z prowadzenia wydawnictwa, to przede wszystkim to, że dzięki niemu czynnie funkcjonuję w interesującym mnie środowisku. Jest to kwestia kontaktów, ale nie tylko. Bo jest to także ciągła nauka, także w tym, co potem dotyczy jakichś własnych pomysłów. Chociażby sprawa tak pierwszorzędna, jak korekta, która wcale nie jest tylko problemem kropek i przecinków, ale nauką pewnej dyscypliny myślowej, a także próbą dystansowania się wobec tego, co jeszcze nie gotowe. Tak jak redakcja jest sztuką urabiania materii słów; oczywiście cudzych słów - i może dlatego, że są właśnie cudze, umożliwiają ich (nie zawsze zresztą chłodną) obróbkę. W pracach wydawniczych siłą rzeczy jest się poza tekstem – w pracach własnych staram się ze wszystkich sił poza nim być. Obiektywizować. Dla dobra tekstu i czytelnika. Jak to mówił bodaj Sztaudynger – 'po to się autor męczy, żeby czytelnik nie musiał'. Sądzę, że gdyby nie było 'Testu', moje pokątne pisanie wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie mnie sądzić, jak wygląda, ale wiem, ze bez tej wydawniczej pracy byłoby gorsze.
A satysfakcje? Gdy wydane książki okazują się ważne. To zresztą często jest od razu wiadome. Nie mieliśmy wątpliwości, gdy decydowaliśmy się na 'Hańbę domową' Jacka Trznadla, nie było też ich potem, kiedy pracowałem nad 'Etyką protestancką' Maxa Webera czy wspomnieniami generała Władysława Andersa. Podobnie, gdy podejmowałem współpracę z Jankiem Lebensteinem, który tak świetnie dopełnił swoimi gwaszami poezje Sępa-Szarzyńskiego i księdza Baki. Oczywiste satysfakcje przychodzą wtedy, gdy ta praca zostaje zauważona, gdy pojawiają się nagrody. Nie będę się krygował, że nie chodzi o miłość własną, ale prawda jest taka, że szczególnie jestem dumny, gdy zauważane i doceniane zostają pozycje, co do których byłem od początku przekonany, że są ważne i ważkie. Jak to było chociażby w przypadku 'Niebezpiecznych związków' z ilustracjami Franciszka Starowieyskiego czy wspomnień profesor Anny Pawełczyńskiej 'Koniec kresowego świata'.
Bernard Nowak
Bernard Nowak, prezentacja Wydawnictwa 'Test',
|
Bibliotekarze BU KUL oglądają dorobek Wydawnictwa 'Test' - kilkadziesiąt książek z 70., które zostały dotąd wydane
Bernard Nowak urodził się 3 listopada 1950 roku w Kwidzynie [Marienwerder], dawnej stolicy Pomeranii. Przez pierwsze 10 lat życia mieszkał w Malborku, potem rodzina wyprowadziła się do Smolic w województwie poznańskim. Tam ukończył szkołę podstawową, po której zaczął się uczyć w LO im. Hugo Kołłątaja w Krotoszynie. Ukończywszy je w roku 1968, przez rok studiował w Studium Nauczycielskim w Kaliszu, potem pracował w PGR Łagiewniki jako kierownik mieszalni pasz. Zagrożony branką do wojska, w 1969 roku zdał na polonistykę na Katolicki Uniwersytet Lubelski. Dwa lata później (1971) przeniósł się na Uniwersytet Jagielloński; po roku wziął jednak urlop dziekański... W 1972 roku znalazł się w Warszawie i zatrudnił się w Miejskim Przedsiębiorstwie Robót Inżynieryjnych jako placowy. Odpowiadał za skład materiałów budowlanych na Targówku, mieszkał w hotelu robotniczym na Bródnie. W roku 1973 wrócił na KUL. Napisał pracę magisterską o wątkach faustowskich w 'Dzienniku' Witolda Gombrowicza – ale zrezygnował z obrony magisterium. Ze względów rodzinnych osiadł w Lublinie. Pracował dorywczo, przepisując na maszynie cudze prace, udzielał korepetycji, jeździł 'na roboty' do Niemiec. W 1981 roku wyjechał za granicę na kilka miesięcy - wrócił w listopadzie. Od 1 grudnia zaczął pracę w Regionie NSZZ 'Solidarność' jako redaktor Informatora Rolników Indywidualnych. Po 13 grudnia uczestniczył w strajku w Świdniku, potem - aż do roku 1989 - pracował jako podziemny drukarz. Udało mu się kilka razy wyjechać do Niemiec, Holandii i Francji. W 1988 roku współzakładał Wydawnictwo 'Test', obecnie od dawna prowadzi je sam. W międzyczasie (w latach 1998 - 2002) był dyrektorem biura projektów. Odwiedził wtedy Rosję i Izrael. W roku 1990 wydał debiutancką książkę 'Cztery dni Łazarza' ('Kultura', Instytut Literacki, Paryż), w roku 2003 zaś - swoja drugą książkę, 'Taniec Koperwasów' (Wydawnictwo Test, Lublin). Tytuł ten był nominowany do nagrody 'Paszporty' Polityki oraz do Nagrody im. Józefa Mackiewicza. Nowak publikował między innymi w "Twórczości", "Kresach" i "Akcencie". Wiosną 2004 roku Bernard Nowak otrzymał Nagrodę Artystyczną Miasta Lublina za rok 2003 oraz Nagrodę Literacką im. Bolesława Prusa w roku 2004.. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, od maja 2005 roku prezesem Oddziału Lubelskiego. |
Bernard Nowak: |
Bernard Nowak: |
Bernard Nowak: |
Laureaci Nagród Miasta Lublina za rok 2003 - od lewej:
Bernard Nowak, wydawca i pisarz, i Zygmunt Nasalski, Dyrektor Muzeum Lubelskiego
Ostatnia aktualizacja: 15.05.2008, godz. 21:12 - Jan Wasilewski