"Vita mutatur non tollitur" |
Pośmiertne wystawy twórców nauki i kultury;
|
Maria Danilewicz-Zielińska(1907-2003) |
Maria Danilewicz-Zielińska - sylwetka
|
Florian Śmieja: Eremitka nad Tagiem |
W emigracyjnym polskim Londynie lat wojennych i powojennych roiło się od instytucji i ludzi. Byli też ludzie-instytucje. Jedna z niekwestionowanych osób tego rodzaju była Maria Danilewiczowa. Kierowniczka Biblioteki Polskiej w dzielnicy Kensington, wysoka, przystojna blondyna, cieszyła się respektem i sympatią wielu czytelników. Pewnie do wszystkich klientów i petentów biblioteki podchodziła życzliwie, ale młodych, a szczególnie adeptów pióra, hołubiła najcieplej. Podsuwała im lekturę, chętnie radziła, czytała ich pierwsze utwory, służyła opinią, promowała ich na łamach prasy, wymieniała w swoich wystąpieniach publicznych. Kiedy w latach '50. pojawiły się w Londynie polskie pisma młodzieży akademickiej, znalazły w pani Marii gorliwą orędowniczkę i sympatyczkę, a nawet chętną współpracowniczkę. Poznaliśmy ją ponadto i cenili jako prelegentkę i autorkę licznych artykułów w czasopismach literackich, wreszcie jako prozaika, twórcę opowiadań i powieści, także jako krytyka piszącego wnikliwe szkice. Urodzona 29 maja 1907 roku w Aleksandrowie Kujawskim, Maria Ludwika Markowska studiowała polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. (...) O krajobrazie dzieciństwa wspomniała później w jednym z listów, pocieszając mnie po jakiejś literackiej utarczce: "Łobodowskim przejął się Pan więcej ode mnie. Ja nie traktuję go poważnie i nawet nie trudzę się, by mu odpowiadać, choć popełnił kilka zasadniczych pomyłek. Przypisał mnie np. do Włocławka, a ja - choć urodzona na Kujawach - byłam w tym zacnym grodzie nadwiślańskim niespełna trzy lata w końcowych klasach gimnazjum, a wakacje spędzałam na obozach harcerskich pod nosem Łobodowskiego, bo w Zwierzyńcu Ordynackim w pobliżu Zamościa. Na dodatek Ojciec mój wychowywał się w Lublinie i tam kończył gimnazjum. Wyrosłam więc nie tylko w zasięgu miazmatów kujawskich. To raczej Prymas Wyszyński, [Jerzy] Pietrkiewicz, [Maria] Kuncewiczowa, [Zygmunt] Nowakowski a także Tadeusz Nowakowski związani byli z Włocławkiem. [Tamtejsza] katedra, której się oberwało, że jest neogotycka, jest autentycznym zabytkiem z XIV wieku [...]". (Choć odżegnywała się od zażyłości z Włocławkiem, niedawno została honorowym obywatelem tego miasta). Do wybuchu wojny w 1939 roku pracowała w Bibliotece Narodowej. Opuściwszy Polskę przez trzy lata przebywała we Francji, a następnie przez Lizbonę dotarła do Anglii. Wróciła tam do bibliotekarstwa i do roku 1972 prowadziła Bibliotekę Polską. Współpracowała z pismami polskimi i brytyjskimi, drukując głównie prace bibliotekoznawcze i bibliograficzne, także katalogi wystaw, przyczynki naukowe i teksty literackie. W roku 1953 tomem opowiadań 'Blisko i daleko' zadebiutowała jako prozaik. Trzy lata później również w wydawnictwie Veritas ukazała się jej powieść 'Dom'. W roku 1960 wyszedł tom szkiców literackich 'Pierścień z Herkulanum i płaszcz pokutnicy'. |
Jury nagrody literackiej "Wiadomości", Londyn, 6 czerwca 1970 r. Od lewej: Michał Chmielowiec, Józef Łobodowski, Juliusz Sakowski, gen. Marian Kukiel, Maria Danilewicz, Adam Pragier, Marian Hemar, Józef Mackiewicz, Stanisław Baliński i Wacław Grubiński Źródło: Archiwum Emigracji, BU UMK w Toruniu ( www.bu.uni.torun.pl/Archiwum_Emigracji/Wiadom1.htm ) |
Jej długoletnie [żywe] zainteresowanie piśmiennictwem emigracyjnym zaowocowało książką 'Szkice o literaturze emigracyjnej', wydaną przez Instytut Literacki w Paryżu w roku 1978 (poszerzone wydanie ukazało się już w Polsce, w Ossolineum, w roku 1999). W 1992 roku wyszedł w Warszawie zbiór szkiców literackich i historycznych 'Próby przywołań'. Posypały się różne inne publikacje i wznowienia. Po przejściu na emeryturę i przeniesieniu się po śmierci męża do Portugalii aktywność Marii Danilewicz-Zielińskiej (wyszła powtórnie za mąż) nie osłabła. Nie zamknęła się w ślicznym domku pod Lizboną, którego białe ściany obwieszone były starymi mapami Polski oraz kopiami listów królów polskich. Choć mieszkała w Portugalii, nadal uczestniczyła w jury nagród pisarskich. Tak motywowała wybór jednego z nagrodzonych Nagrodą Kościelskich poety: "Nagrodę emigracyjną otrzymał Bolesław Kobrzyński, autentysta, autor wierszy wojennych, od lat przebywający w szpitalu. Nagroda umożliwi przypomnienie jego twórczości, wczorajszej - to prawda, ale korzystnie odcinającej się od tradycyjnych wierszy wojennych pisanych przy biurku przez przysięgłych cywilów". Listy nadchodzące z samotni pani Marii niekiedy potrafiły zadziwić. W jednym z nich napisała: "Czy zauważył Pan, że w [latach] 1989 - 1991 wydarzyło się coś z wszech miar godnego uwagi, co i Pana bezpośrednio dotyczy. Prawie równocześnie, w odstępach paru miesięcy, mimo trudnych warunków wydawniczych pojawiły się 'Wiatr z innej strony' Bogdana Czaykowskiego, 'Niespodziewane żywoty' Jana Darowskiego, co najmniej dwa tomiki Bolesława Taborskiego ('Szekspir' i 'Polityka'), 'Jesień' Adama Czerniawskiego - a niewiele wcześniej zebrane wiersze Zmarłych Ławrynowicza i Gniatczyńskiego. Do tego trzeba dodać działalność na pokrewnych polach: Jerzego Sity jako wydawcy i Taborskiego w BBC ('Sztuka nad Tamizą'). Obserwując to zjawisko dochodzę do wniosku, ze stoimy wobec 'powtórnego debiutu' czy renesansu grupy poetów londyńskich. Jest to zjawisko na miarę 'wybuchu' twórczości Skamandrytów w [latach] 1939 / 1940. Może mi Pan odpowiedzieć, ze niektórzy wymienieni pisali i publikowali 'ciurkiem' (jak się mawia w sekcji Polskiej BBC), ale zgodzi się Pan, ze najnowszy zbieg okoliczności ma swoją wymowę, zwłaszcza że z wyjątkiem przedwcześnie zmarłych, nic nie zapowiada, by nie było dalszego ciągu (na przykład Busza). Dla mnie, kronikarki literatury emigracyjnej, z musu porywającej się na hierarchizowanie jest to wydarzenie wielkiej wagi, bo w pewnym stopniu oznacza przedłużenie literatury emigracyjnej, bo przecież chcąc nie chcąc jesteście par excellence poetami i pisarzami reprezentującymi tę emigrację i to w stopniu wyższym od wielu lansowanych przez niektóre koła (zwłaszcza w Kraju) wielkości emigracyjnych (Wat!)". Posyłałem jej niekiedy jeszcze 'cieple' tomiki moich wierszy. Po odebraniu 'Ziem utraconych' tak do mnie napisała: "To najlepsze Pana wiersze. Jak Staff i jak Wierzyński pisze Pan im później, tym lepiej. Zna Pan zapewne opinie o profesorach niemieckich: najlepsze prace piszą na emeryturze. Myślę, że odnosi się to - ogólnie biorąc - także do poetów a do Pana w szczególności. (...) Balansuje Pan zręcznie między Tradycją a POSTmodernizmem i uchował się Pan przed 'obowiązkiem' deklarowania wierności Jungowi, Derridzie i Bachtinowi". Zdarzało się, że jakiś pojedynczy wiersz powodował niespodziewane, obszerne komentarze. "Bardzo mnie wzruszyło 'Życie pozagrobowe'. Przystaje do mojej sytuacji ('Więcej wśród nas umarłych'), gdy tkwię samotnie i - przecież żyję - a mam przed sobą raptownie się zwężający margines czasu i blisko terminowe spotkanie ze śmiercią, bez gwarancji ze spotkam się z bliskimi, których widma (fantazmy?) krążą po nocach tak realistycznie, że po przebudzeniu z trudem oddzielam marę od otaczającej mnie rzeczywistości i, mimo wszystko, obcego otoczenia. A przecież nie umiem i nie chcę oddalać się stad a że i wiek i stan zdrowia dyktują spokojną egzystencję, więc siedzę teraz przy otwartych na ogród drzwiach [...]". Pani Maria raz po raz zachęcała mnie do pisania do rocznika 'Antemurale', pragnąc ożywić badania iberystyczne. Okazało się, ze nawoływała bez skutku. Sama zaś, znalazłszy się na nowej ziemi zajęła się gorliwie luso-polonikami. Jej mąż, Adam Zieliński, zebrał dwadzieścia kilka utworów poetów portugalskich XIX wieku dotyczących Polski, a wywołanych echami powstania styczniowego. Powstały z tego 34 felietony radiowe p. Marii o luso-polonikach. W Wiadomościach natomiast pojawiły się bogato ilustrowane, ciekawe artykuły o Luzjadach. O ile sygnały emigracyjne nie były zachęcające, z Polski nadszedł list od profesora Stefana Kieniewicza, który napisał, że nie wiedział nic o tej fali sympatii dla Polski w Portugalii. Także wydaniu Mickiewiczianów towarzyszyły opaczne sygnały. Pani Maria w 1991 roku napomknęła, że Mickiewicziana przeszły bez echa, ale sadzę, że pozostaną one trwałym świadectwem jej edytorskiego zapału. Nie była to robota wcale łatwa: "[...] opracowanie ich kosztowało mnie ponad rok życia, ale była to praca emocjonująca i chyba celowa. Dwa dalsze lata pochłonęła walka z drukarniami - absurdalna, bo książka ukazała się tylko pozornie nakładem Arkad, a w rzeczywistości sfinansował jej wydanie dr Tomasz Niewodniczański, właściciel opublikowanych obecnie autografów i jeszcze cenniejszego Albumu Moszyńskiego, który wejdzie do tomu drugiego a zawiera robocze wersje wierszy z okresu rosyjskiego, w tym sonetów krymskich. Demonstruje tam Mickiewicz swój warsztat poetycki, wielokrotne nanoszenie poprawek (nie zawsze ulepszeń) itp.". Lata płynęły. [Jej] starszy mąż wymagał troskliwej opieki. Lekarz rozkładał bezradnie ręce słuchając opowieści o symptomach choroby. Pani Maria poczuła, że i ją wysiłek zaczął męczyć, a tyle jeszcze chciała zrobić... Szczęśliwym pomysłem okazał się mój wypad z Sewilli do Portugalii w roku 1988, kiedy prowadziłem w tym mieście kurs języka hiszpańskiego dla grupy kanadyjskich studentów. Poprzednio odwiedziłem podlizbońską samotnię w roku 1975, w sam gorący czas próby przewrotu w Portugalii, kiedy zbuntowane wojsko i czerwone watahy przewalały się złowieszczo ulicami smarując cudowną biel domów i kościołów czerwonymi gwiazdami i sierpem i młotem. Wydawało się, że padnie demokracja. Tym razem nagrałem z panią Marią wywiad na temat literatury emigracyjnej. Wydrukował go Giedroyc w 'Kulturze' i zapoczątkował falę publikacji na ten nagle modny temat. Pani Maria odnotowała całą sprawę wielkodusznie: "[...] wskrzesił mnie Pan swoim wywiadem, bo otrzymałam pod jego wpływem kilka listów, w tym pretensje, że za mało kocham londyński Związek Pisarzy". Nieubłagany czas zabrał jej męża. O swoim domu o nazwie Romazeiras pisała: "[...] to obecnie jednoosobowy damski klasztor trapistów". Nie dawała jednak za wygraną. "Usiłuję pisać wspomnienia. Kujawskie dzieciństwo i młodość jakoś dały się opisać, utknęłam na obrazie Dwudziestolecia, bo im dalej w lata, tym bardziej rozgałęziają się moje sprawy i 'geograficznie' powiększa świat. Wcześniej napisane fragmenty o Londynie czekają na włączenie we właściwe miejsca, a całość się nie klei i chyba nie sklei. Giedroyc uważa że moje życie było (i jest) ciekawe, co wydaje mi się błędną oceną, bo - co zarzucili mi Bednarczykowie - nie mam za sobą doświadczeń zsyłkowych i więziennych. Myślę jednak, że niektóre moje przeżycia i doświadczenia wymykają się szablonom a samotność sprzyja rewizji ocen o dawnych doświadczeniach życiowych". Odpowiadając późno, jak sądziła, na jeden z moich listów, napisała: "Tłumaczy mnie, poza karygodnym lenistwem, mój podeszły (?) wiek - przed tygodniem skończyłam 88 lat i sama się dziwię, że jeszcze żyję, czytam, piszę a nawet występuję w telewizji". Powróciła też do poprzedniego tematu, do sprawy wspomnień. "Piszę wspomnienia, ale w tej wczesnej brulionowej formie jest to raczej sprawozdanie czy curriculum vitae niż obraz subiektywny przeżyć w różnych epokach życia: krajowej (do [roku] 1939), francusko-angielskiej i portugalskiej (już 22 lata)". Doczekawszy 90. lat przyjmowała los filozoficznie: "Czuję się, as well as it can be expected, to znaczy łamią mnie kości na zmianę źle sypiam, to znów gnębi mnie senność - co usprawiedliwia lenistwo, a margines życia przede mną stale się zwęża". Nie narzeka na własną sytuację, pociesza innych, którzy szukają u niej wsparcia. Po wizycie znajomej, która nie mogła przeboleć utraty matki, Danilewicz-Zielińska notuje: "Musiałam, chcąc nie chcąc, udawać psychoanalityka i zabijając własne wspomnienie tłumaczyć śmierć jako wolę Bożą, nie omijającą nikogo. W moim wieku wymaga to samodyscypliny i unikania analogii". Szczęśliwym zrządzeniem potrafi jeszcze czytać, co robi z przyjemnością oraz 'narkotyzuje się' Telewizją Polonia. Zachwyciło ją np. wystawienie 'Zemsty'. W sierpniu 1999 roku odebrała mój list z kolejnym sprawozdaniem z pobytu w Polsce: "Zazdroszczę Panu możliwości częstych wyjazdów, a w szczególności Wilna. Ja nie mogę odwiedzić nawet Włocławka, do którego ciągnie serce, ledwo łażę po domu i serce nawala (zemdlenia), nie nadaję się do podróży samolotami - a tak stąd daleko". Kartkę napisała regularnym, pięknym pismem ręcznym, jakim niewielu ludzi może się pochwalić. Na Boże Narodzenie 2000 roku była u przyjaciół w eleganckim podlizbońskim kurorcie Estoril. Mogła stamtąd podziwiać zmienne, malownicze krajobrazy oceaniczne. Pojechała ze swoją najnowszą książką 'Fado o moim życiu'. Było to Boże Narodzenie po wodzie. W liście z 12 stycznia 2001 roku, już po powrocie do Feijó, wspominała ciężki okres pracy bibliotekarskiej w Londynie, który nie pozostawiał czasu na pisanie i że dopiero po przejściu na emeryturę i przeniesieniu się do Portugalii mogła napisać 'Szkice o literaturze emigracyjnej' i [mówione] eseje, które złożyły się na książkę 'Fado o moim życiu'. Początek roku 2001 zaczął się fatalnym załamaniem zdrowia, a tragiczny pożar zniszczył część dokumentów jej owocnego życia. Pani Maria, Bogu dzięki, wraca szybko do zdrowia, ale musi być wstrząśnięta niepowetowaną utratą książek i listów. Chcę wierzyć, ze dotknięta tak wieloma próbami Pustelniczka i z tej wyjdzie obronną ręką. |
Florian Śmieja "Eremitka nad Tagiem', Nowy Dziennik (Nowy Jork), 12 lutego 2001 r. |
Henryk Siewierski: Ponad granicami |
||
Komu dane było cieszyć się Jej przyjaźnią, długie przy kominku prowadzić rozmowy, być czytelnikiem Jej Biblioteki Polskiej bez granic, temu trudno znaleźć dziś słowa, by wyrazić smutek i żal, że uśmiech, z jakim witała w swym progu, że Jej jasna postać - są już w innym, niedostępnym wymiarze. Łatwiej powiedzieć, co zostaje, co zostawiła w spadku polskiej kulturze. Powiedzieć dziś krótko, bo trzeba czasu, by lepiej zrozumieć sens i wartość tego daru, by to, co Maria Danilewicz Zielińska stworzyła nad Sekwaną, Tamizą i nad Tagiem, zostało dobrze rozpoznane i znalazło swe należyte miejsce również nad Wisłą. |
Wyrwana we wrześniu 1939 roku z rodzinnych Kujaw, z Biblioteki Narodowej w Warszawie, na szlakach ewakuacji, a później we Francji i Anglii uczestniczy w pracach służących ocaleniu skarbów narodowej kultury, a także gromadzeniu i udostępnianiu polskich księgozbiorów. Również po wojnie, jako kierowniczka Biblioteki Polskiej w Londynie, nie szczędzi sił, by ogarnąć możliwie jak najwięcej z polskiego piśmiennictwa w kraju i za granicą, rejestrować i śledzić jako krytyk literackie dokonania swych współczesnych, a jako pisarka, historyk literatury i wydawca - tworzyć kształt przymierza między dawnymi i nowymi laty. Jej głos płynący przez długie lata na falach radia Wolna Europa to nie tylko recenzje i informacje o książkach, to przede wszystkim praktyka dialogu na przekór wrogim mu siłom i, tak jak Jej książki i teksty drukowane w paryskiej "Kulturze", dowód jedności Rzeczypospolitej Polskiej Mowy. Jest na czarnej liście służb granicznych PRL, ale i tak prowadzi bogatą korespondencję z pisarzami i uczonymi w Kraju. Do najbardziej znamiennych [świadectw] należy opublikowana przed kilkoma laty korespondencja z prof. Stanisławem Pigoniem, w której wymiana biograficznych i bibliograficznych informacji związanych z pracami obojga uczonych przyczynia się do ocalenia wielu cennych rękopisów, ustalenia poprawnej wersji tekstów, dotarcia do polskich i zagranicznych źródeł, mogących pomóc w ich zrozumieniu. Wolną Polską i wolną Europą cieszyć się będzie w swojej Quinta das Romazeiras, w Feijó pod Lizboną, gdzie przeniosła się z Londynu w 1973 roku, wychodząc, w dwa lata po śmierci pierwszego męża Ludomira Danilewicza, za osiadłego w Portugalii Adama Kazimierza Zielińskiego. W literaturze i historii Portugalii znalazła [sobie] nowe tematy naukowych i eseistycznych zainteresowań, ale ich główny nurt i pole wciąż intensywnej pracy to dalej literatura polska, w dużej mierze emigracyjna. Jednym z najważniejszych plonów [Jej pracy] są "Szkice o literaturze emigracyjnej", nieocenione vade mecum i źródło do poznania dorobku literatury polskiej na obczyźnie po 1939 roku. Do historyczno- i krytycznoliterackich, bibliograficznych i wydawniczych prac (jak edycja nieznanych rękopisów Mickiewicza) tej jednoosobowej Instytucji dochodzą też z czasem "zajęcia dydaktyczne" dla coraz częściej odwiedzającej Ją polonistycznej młodzieży, jak też pracowników nauki z Polski. Pisząc w ostatnich latach "Sprawozdanie z długiego życia" chciała zostawić ślad pamięci rodzinnych stron, z którymi, jak mówiła, nigdy nie straciła kontaktu, ślad przemierzonych i przemieszkanych miejsc i napotkanych ludzi, świadoma, że jeszcze trochę, a nie będzie nikogo, kto mógłby jak Ona powiedzieć: znałam dobrze Zenona Przesmyckiego (Miriama), Kazimierza Wójcickiego, Władysława Tatarkiewicza, Wacława Berenta, Jana Lechonia, Kazimierza Wierzyńskiego, Antoniego Słonimskiego, Józefa Wittlina, Marię Pawlikowską-Jasnorzewską, Marię Kuncewiczową, Jerzego Stempowskiego, Zygmunta Nowakowskiego, Ksawerego Pruszyńskiego... Emigracja to jedno ze słów-kluczy polskiego losu i polskiej kultury dwóch minionych wieków. Maria Danilewicz-Zielińska nie tylko odczytywała i dźwigała sens tego słowa, ale poszerzała też jego znaczenie. Mówiła: "Polska chodzi za mną" i zawsze, choć tego już nie mówiła, miała z nią pełne ręce roboty, niemało trosk, ale też dużo radości, którymi chciała i potrafiła się dzielić. Jej emigracja była przede wszystkim formą intensywnej i twórczej obecności w ojczyźnie, a ojczyzny - w Europie i świecie. |
Henryk Siewierski (Pożegnanie z Marią Danilewicz-Zielińską, Tygodnik Powszechny nr 24 (2814), 15 czerwca 2003 r.) |
Opracowanie i redakcja: Jan Krzysztof Wasilewski |
Autor: Jan Krzysztof Wasilewski
Ostatnia aktualizacja: 20.09.2008, godz. 00:24 - Artur Podsiadły
Ostatnia aktualizacja: 20.09.2008, godz. 00:24 - Artur Podsiadły